Piątek
Wstajemy o 9, robimy porządki w mieszkaniu i ruszamy do Central autobusem z
Kowloon.
Wysiadamy przy budynku HSBC. W
roku ukonczenia budowy tj 1985 byl najdroższym budynkiem swiata. HKD 5bn.
Wybudowany według wszyskich zasad fengshui. Obok Bank of China. Stary i nowy
budynek. Ci którzy znają się na sztuce fengshui twierdza ze emituje zła
energię.
Ruszamy pod górę na Hollywood Rd, tu masa sklepików z antykami chińskimi.
Na ulicach pełno yuppies wystrojonych w garnitury.
Mijamy ekskluzywne sklepy i butiki. Buty Louboutain. Nie doznaje szoku.
Aż sama się sobie dziwie ...
Docieramy do Man Mo Temple. To świątynia z 1840 r dedykowana bogowi
literatury i bogowi wojny.
Jest tu niesamowicie. Kadzidla w kształcie spiral zawieszone piętrowo aż
pod sufit. Duszna atmosfera kadzidel okala mnie. Czuje się jak w innej epoce.
Ludzie modlą się, okadzaja dymem, wróżą albo tak jak ja absorbuja.
Ruszamy dalej ciągiem małych uliczek, zachodzimy do chinskiej herbaciarni. Ceny zawrotne. Odbywamy rytual parzenia i picia herbaty. Kupuje tu jednak
kilka opakowan herbaty.
Mijamy dzielnice barów, Soho, wracamy na Central Road aby wsiąść w dwupietrowy,
drewniany tramwaj. Trochę jak z San Fransico. To podobno najtańszy środek
transportu w HK. 2,30 HKD. Juz wiem dlaczego :-)
Tramwaj zatrzymuje się co skrzyżowanie. Jedzie wolno, za to ma otwarte okna i nie
ma klimatyzacji. Atrakcja taka…
Dojeżdżamy do Happy Valley. Przed nami rozlegly teren gdzie odbywają się
wyścigi konne. Chwile spędzamy w malym parku planując dalsza trasę.
Chcemy zwiedzić dzielnice Wan Chai.
Wsiadamy ponownie w tramwaj, Dojeżdżamy do kolejnej gwarnej ulicy.
Szukanie Queens Road i skladu iphonow. Nic z tego :-(
Wan Chai przerasta moje oczekiwania. Liczyłam na spokojna okolice. Hałas,
gwarn, tłum pedzacych ludzi. Liczymy ze zjemy tu lunch. Vindalu fish. Nic
specjalnego. U Hindusa na Kruczej w Warszwie znacznie smaczniej, ale porcja
duża wiec glod zaspokajam. I klimatyzacja i zmeczone nogi na krzesło mogę
zarzucić…
Tuż obok, na Lockhard Rd, sex bary. Przepiekne mlode dziewczyny w skapych
strojach na stołkach barowych na ulicy ciągną bialasow do nierzadu. Jakoś
dziwnie się tu czuje. Pelno Amerykanow i Australijczykow. Sexturystow? Chyba
mnie to przerasta...
Ponownie w tramwaj, jedziemy w kierunku Shau Kei Wan. Tłum nie
maleje. Robi się ciemno. Szybka kolacja w barze wegetarianskim i ruszamy do klubu na otwartym tarasie na 35 piętrze
wiezowca. Co za widok!!!!
Barierki przezroczyste. Ciepły wiatr, zapach perfum Bialasow, którzy
przybywają tu licznie by spotkać się z innymi Bialasami. Albo w towarzystwie
skosnookiej Chinki.