Moje ukochane chwile. Nie ważne że zimno, wiatr czy deszcz i noc, a dym gryzie w oczy że głowa boli.
Wypał raku. Magiczny proces wypału ceramiki na zewnątrz. Nagrzewanie pieca raku, podglądanie czy szkliwa na formach już błyszczą, czy nie ma purchli, rękawice żaroodporne, szczypce, wyjmowanie rozgrzanych do ponad 800st C rzeczy, studzenie, kraklenie, redukcja w trocinach, hartowanie w wiadrze z wodą i oczekiwanie na efekty. Za każdym razem inne i nieprzewidywalne.
Tym razem wypał raku na Kaszubach, w przepięknym otoczeniu wichrowych jesiennych wzgórz, w przemiłym towarzystwie koleżanek-ceramiczek. Rozmowy godzinne nad wyciągniętymi rzeczami. O tym dlaczego szkliwo się zbiegło, że lepsze ścinki papierowe niż trociny do redukcji, o mikro-kraklach po napryskaniu wodą na wyjętą formę i że następnym razem to butlę z gazem wreszcie z jakiejś porządnej stacji trzeba wziąć bo jakość gazu do wypału ma (?) znaczenie. Deliberowanie nad użytą gliną, nowymi formami, kraklami, szkliwami czy spożytkowaniem przedmiotów. Cały dzień. Do późnej nocy.
|
Suszenie poszkliwionych rzeczy przed włożeniem do pieca |
|
W piecu |
|
Podczas hartowania |